środa, 3 marca 2010

Żywot ciecia poczciwego

Cieć, przydupas, czy glutek (o tym później). Stworzony po to, by denerwować graczy swoją pierdołowatością, sprowadzać na nich kłopoty i być upierdliwym wrzodem na dupie. Najważniejsze jest jednak to, że umiejętnie stworzony cieć może wnieść wiele dobrego do rozgrywki. Chyba każdy z naszej euroshimowej ekipy na długo zapamięta dziadka z Mrągowa i jego zmutowanego psa. Sam dziadek był pierdołą jakich mało, nie odgrywał żadnej ważnej roli w scenariuszu, po prostu kręcił się po Mrągowie przez kilka sesji bez celu. Ale za każdym razem, gdy staruszek wychodził z chatki i darł się na cały głos: „Maciuś! Maciuś! Do nogi!” wołając swojego wielkiego, zmutowanego psa, płakaliśmy ze śmiechu. Charakterystyczny głos i wykrzywiona mina Mistrza Szatana odgrywającego niedołężnego dziadka tylko potęgowały wrażenie, jakie zrobiła na nas ta pierdołowata postać. Do tej pory, gdy rozmawiamy o najlepszych sesjach, zawsze trafi się ktoś, kto krzyknie: „Maciuś! Maciuś!”. Takich majstersztykowych dziadków w naszej erpegowej karierze było kilku. Nie wiem, czy Mistrz Szatan ma jakiś określony rytuał tworzenia tego typu cieci, czy po prostu improwizuje. Jestem jednak pewien, że znakomita większość szatanowych przydupasów nie ma nawet statystyk.

Zmierzam do tego, że u takiego ciecia najważniejsza jest właśnie jego cieciowatość, przydupasowatość, czy pierdołowatość. Nie musi on mieć statystyk, ba, nie musi mieć nawet imienia. Wszem i wobec wiadomo, że jeżeli gracze chcą kogoś zabić, to prędzej czy później zrobią to. Tylko po co zabijać taką pierdołę?

Cieć w drużynie
Gdy zaczynaliśmy grać w Euroshimę, grał z nami jeszcze mój kuzyn. Przyjechał na wakacje i rzeczą oczywistą było, że zagra z nami tylko kilka sesji. A, że stawiał dopiero pierwsze kroki w erpegraniu, z marszu stał się naszym drużynowym przydupasem. Mówiliśmy na niego po prostu „Młody”, a później już „Pan 5 Gambli”, albo krócej - „Piątak”. W Mrągowie, pracując dla pewnego byznesmena, mieliśmy okazję poznać pewną ekipę. W niej rolę przydupasa pełnił niejaki „Glutek”. Gdy jakiś koleś z tej drużyny zobaczył jak traktujemy „Młodego”, mrugnął do nas porozumiewawczo i powiedział: „Widzę, że każda ekipa ma swojego Glutka”.

Po sesji zaczęliśmy przyglądać się naszym wcześniejszym drużynom i faktycznie powyższe stwierdzenie okazało się prawdą. W „Deadlands” mieliśmy najpierw zbzikowanego naukowca Howarda Smitha, później niedołężnego Johnniego Walkera, a na końcu Waltera Newmana, który był pomocnikiem pewnego doktorka. W „Earthdawnie” był mroczny elfi ksenomanta, z którego wszyscy się śmialiśmy, w „Warhammerze” - niziołek Olbo Figgins. W każdej naszej ekipie był ktoś, kogo nie braliśmy na poważnie. Ktoś, kto wiecznie pakował nas w kłopoty.

Jeżeli więc o nas chodzi, zasada: „w każdej ekipie musi być jakiś glutek” sprawdza się w stu procentach. Ciekaw jestem jak to jest u innych graczy.

Zamieszczam najnowszą bazgrołę Mistrza Szatana. Mnie się podoba :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz