
Zmierzam do tego, że u takiego ciecia najważniejsza jest właśnie jego cieciowatość, przydupasowatość, czy pierdołowatość. Nie musi on mieć statystyk, ba, nie musi mieć nawet imienia. Wszem i wobec wiadomo, że jeżeli gracze chcą kogoś zabić, to prędzej czy później zrobią to. Tylko po co zabijać taką pierdołę?
Cieć w drużynie
Gdy zaczynaliśmy grać w Euroshimę, grał z nami jeszcze mój kuzyn. Przyjechał na wakacje i rzeczą oczywistą było, że zagra z nami tylko kilka sesji. A, że stawiał dopiero pierwsze kroki w erpegraniu, z marszu stał się naszym drużynowym przydupasem. Mówiliśmy na niego po prostu „Młody”, a później już „Pan 5 Gambli”, albo krócej - „Piątak”. W Mrągowie, pracując dla pewnego byznesmena, mieliśmy okazję poznać pewną ekipę. W niej rolę przydupasa pełnił niejaki „Glutek”. Gdy jakiś koleś z tej drużyny zobaczył jak traktujemy „Młodego”, mrugnął do nas porozumiewawczo i powiedział: „Widzę, że każda ekipa ma swojego Glutka”.
Po sesji zaczęliśmy przyglądać się naszym wcześniejszym drużynom i faktycznie powyższe stwierdzenie okazało się prawdą. W „Deadlands” mieliśmy najpierw zbzikowanego naukowca Howarda Smitha, później niedołężnego Johnniego Walkera, a na końcu Waltera Newmana, który był pomocnikiem pewnego doktorka. W „Earthdawnie” był mroczny elfi ksenomanta, z którego wszyscy się śmialiśmy, w „Warhammerze” - niziołek Olbo Figgins. W każdej naszej ekipie był ktoś, kogo nie braliśmy na poważnie. Ktoś, kto wiecznie pakował nas w kłopoty.
Jeżeli więc o nas chodzi, zasada: „w każdej ekipie musi być jakiś glutek” sprawdza się w stu procentach. Ciekaw jestem jak to jest u innych graczy.
Zamieszczam najnowszą bazgrołę Mistrza Szatana. Mnie się podoba :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz