sobota, 27 marca 2010

W nocy z 26 na 27 Marca

W nocy z 26 na 27 Marca zginął Roman "Szperacz" Pedofil, najbrzydszy Łowca Mutantów na świecie. Jego śmierć nie poszła jednak na marne, ta pochodząca z delty Wisły paskuda wyzionęła ducha w obronie ostatniego żywego członka drużyny przed owłosionym, plującym kwasem mutantem molocha.

Uczcijmy jego pamięć minutą ciszy...

...a potem chodźmy się napić.

poniedziałek, 8 marca 2010

Karty specjalne

Jakiś czas temu pisałem o kartach specjalnych (Adventure Cards), które my lubimy nazywać po prostu zagrywkami. Dzisiaj publikuję gotowe do wydruku pierwsze trzy arkusze z tymi kartami (zagrywki od 1 do 27) oraz arkusz z karcianymi tyłkami. Część zagrywek była przeniesiona z sawadżów, duża część wymyślana na bieżąco pomiędzy sesjami (zwykle przez Mistrza Szatana, ale my też mieliśmy w to wkład ;) ).

Nowe arkusze z zagrywkami będę publikował co jakiś czas. W tej chwili mamy ok. 80 kart, ale chwilę potrwa, zanim je ugraficznię. Poza tym cały czas powstają nowe.

Pliki są już dostępne po prawej, w dziale "Pliki", ale tutaj również zamieszam linki:
1-9
10-18
19-27
back

No i na koniec pochwalę się, że brałem udział w konkursie organizowanym przez www.miastofantastyki.pl, w którym do wygrania był najnowszy dodatek do Neuro. Co prawda "Ruin" nie wygrałem, ale dostanę antologię "Czerwone Oko". Cieszę się bardzo, tym bardziej że nie mam zwyczaju brać udziału w konkursach, raz się zdarzyło i proszę - taka niespodzianka :). Gratuluję iscariote i Mr Artist i pozdrawiam :)

środa, 3 marca 2010

Nowa Utopia

Czarnobyl... Już przed wojną budził lęk i grozę. A wszystko za sprawą elektrowni opartej na topornej, radzieckiej technologii, która pewnego dnia postanowiła dać coś od siebie. To małe, niewinne 'coś' było sporej wielkości wybuchem serwującym radioaktywne cząsteczki. Miasto pospiesznie ewakuowano i pozosotawiono jako odgrodzoną od reszty świata zamkniętą strefę. Martwą ziemię, o której wkrótce zapomniano.

Lecz ludzie powracali. Nie było ich wielu - tylko ci, którzy naprawdę tęsknili za swoimi domami, ci, którzy nie mogli pogodzić się z nową rzeczywistością. Żyli skromnie z tego co sami wypracowali oraz tego, co udało się przemycić do strefy. Przychodziły kolejne pokolenia i tak to się kręciło. Do czasu...

Rok 2020 jest początkiem nowej ery w dziejach Czarnobyla. Mesjasz nie przyszedł, on cały czas był tu, w niedalekim sąsiedztwie miasta. W postaci stalowego kolosa, plątaniny belek, żeber i przęseł. Mesjasz przyjął nowe imię - Duga a jego siedzibą jest stacja radaru Czarnobyl-2. To on uchronił tych co wierzyli i powrócili od straszliwej kary, która dotknęła tak wielu.

Mieszkańcy Czarnobyla mogą mieć sporo racji w tym co twierdzą. Fakt dlaczego nie spadły tam bomby można próbować tłumaczyć na wiele sposobów. Błąd Molocha... albo niezamierzony sukces radzieckiej technologii. Wszakże stacja była także bazą eksperymentów radioelektronicznych. Być może w chwili odpalenia rakiet i pierwszych wybuchów impulsy elektromagnetyczne aktywowały panele antenowe, które zagłuszyły wszelkie sygnały i sprawiły, że dla Maszyn to miejsce było po prostu czarną plamą? Nie wiem. Ale jedno jest pewne, odpowiedź kryje się tam, w Czarnobylu, miejscu zagubionym pośród radioaktywnych, nieprzebytych lasów, zapomnianym przez Boga i samego Molocha.

Żywot ciecia poczciwego

Cieć, przydupas, czy glutek (o tym później). Stworzony po to, by denerwować graczy swoją pierdołowatością, sprowadzać na nich kłopoty i być upierdliwym wrzodem na dupie. Najważniejsze jest jednak to, że umiejętnie stworzony cieć może wnieść wiele dobrego do rozgrywki. Chyba każdy z naszej euroshimowej ekipy na długo zapamięta dziadka z Mrągowa i jego zmutowanego psa. Sam dziadek był pierdołą jakich mało, nie odgrywał żadnej ważnej roli w scenariuszu, po prostu kręcił się po Mrągowie przez kilka sesji bez celu. Ale za każdym razem, gdy staruszek wychodził z chatki i darł się na cały głos: „Maciuś! Maciuś! Do nogi!” wołając swojego wielkiego, zmutowanego psa, płakaliśmy ze śmiechu. Charakterystyczny głos i wykrzywiona mina Mistrza Szatana odgrywającego niedołężnego dziadka tylko potęgowały wrażenie, jakie zrobiła na nas ta pierdołowata postać. Do tej pory, gdy rozmawiamy o najlepszych sesjach, zawsze trafi się ktoś, kto krzyknie: „Maciuś! Maciuś!”. Takich majstersztykowych dziadków w naszej erpegowej karierze było kilku. Nie wiem, czy Mistrz Szatan ma jakiś określony rytuał tworzenia tego typu cieci, czy po prostu improwizuje. Jestem jednak pewien, że znakomita większość szatanowych przydupasów nie ma nawet statystyk.

Zmierzam do tego, że u takiego ciecia najważniejsza jest właśnie jego cieciowatość, przydupasowatość, czy pierdołowatość. Nie musi on mieć statystyk, ba, nie musi mieć nawet imienia. Wszem i wobec wiadomo, że jeżeli gracze chcą kogoś zabić, to prędzej czy później zrobią to. Tylko po co zabijać taką pierdołę?

Cieć w drużynie
Gdy zaczynaliśmy grać w Euroshimę, grał z nami jeszcze mój kuzyn. Przyjechał na wakacje i rzeczą oczywistą było, że zagra z nami tylko kilka sesji. A, że stawiał dopiero pierwsze kroki w erpegraniu, z marszu stał się naszym drużynowym przydupasem. Mówiliśmy na niego po prostu „Młody”, a później już „Pan 5 Gambli”, albo krócej - „Piątak”. W Mrągowie, pracując dla pewnego byznesmena, mieliśmy okazję poznać pewną ekipę. W niej rolę przydupasa pełnił niejaki „Glutek”. Gdy jakiś koleś z tej drużyny zobaczył jak traktujemy „Młodego”, mrugnął do nas porozumiewawczo i powiedział: „Widzę, że każda ekipa ma swojego Glutka”.

Po sesji zaczęliśmy przyglądać się naszym wcześniejszym drużynom i faktycznie powyższe stwierdzenie okazało się prawdą. W „Deadlands” mieliśmy najpierw zbzikowanego naukowca Howarda Smitha, później niedołężnego Johnniego Walkera, a na końcu Waltera Newmana, który był pomocnikiem pewnego doktorka. W „Earthdawnie” był mroczny elfi ksenomanta, z którego wszyscy się śmialiśmy, w „Warhammerze” - niziołek Olbo Figgins. W każdej naszej ekipie był ktoś, kogo nie braliśmy na poważnie. Ktoś, kto wiecznie pakował nas w kłopoty.

Jeżeli więc o nas chodzi, zasada: „w każdej ekipie musi być jakiś glutek” sprawdza się w stu procentach. Ciekaw jestem jak to jest u innych graczy.

Zamieszczam najnowszą bazgrołę Mistrza Szatana. Mnie się podoba :)

wtorek, 23 lutego 2010

Szperaczowe myśli w worku na głowie.

Jako, że nasza aktualna pozycja, na którą składają się: 7 Ruskich, którzy przeżyli masakrę, bagażnik łady, liny zrobione z jakiś szmat, cuchnący ropą oddech Brzeszczota oraz w moim wypadku foliowa torba na głowie - nie za bardzo sprzyja robieniu czegokolwiek, w końcu znalazłem czas by uporządkować myśli.
Wszystkiemu jak zawsze winien był Edek Leszczyk, czy raczej jak wołają na niego we Wrocku "Leszczu". Ten stary rusofil, urodził się z silnikiem zamiast mózgu. We Wrocławiu – mieście, które owiane jest spalinami bardziej niż Wisła radioaktywnym gównem, podobno był kimś ważnym. Co by nie mówić, znam go na tyle by stwierdzić, że ma ku temu predyspozycje, potrafi zewrzeć poślady i napierdalać po wrakach przeciwników na sam szczyt. Niestety ten sam silnik powoduje, że po genialnej wygranej musi coś jeszcze bardziej spierdolić. Właśnie przez to „Leszczu” musiał uciekać z Wrocławia - co jak co ale denerwowanie Gumiaka nie jest dobrym pomysłem, przynajmniej jeśli nie ma się zamiaru go zabić. Mimo to żaden mutek nie śmierdzi tak, by nie dało się na nim zarobić. Niesiony radioaktywnym wiatrem, sypiąc łupieżem z głowy niczym lawiną, trafił pod naszą opiekę, a że zmierzaliśmy wprost do Wrocławia była to idealna okazja by wrócić na szczyt. No i oczywiście wszystko się posrało, oczywiście nie do końca bez naszego udziału - „Leszczu” jest zbyt dobrym kierowcą by umrzeć poprzez zanurzenie w kadzi płynnej gumy. Chociaż teraz gdy obijam łbem o klapę bagażnika, zastanowiłbym się nad tym dwa razy. Jeśli sprawy się posypią sprzeda się go Gumiakowi, ten dureń płaci za niego 1000 gambli, pewnie za to, że załatwił jego prawą rękę – Ślimaka.
Ta podróż dłuży mi się na równi z akcją na naszej polskiej pustyni, ale co ja będę rozwodził, tam przynajmniej nie było wiecznie narzekającego Brzeszczota. A to, że ciasno, że niewygodnie czy, że mi z mordy śmierdzi – w końcu normalne warunki. Kiedyś ten jednooki straganiarz z Rzeszowa nie był taki marudny. Pewnie to wynik tego, że stracił oko. Opowiadał jak to przegrał je w pokera, ze stritem na ręce. Może i jakieś popłuczyny molochowych fabryk nabrałyby się na tę bujdę, ale nikt kto chociaż raz handlował z tym łazęgą nie da wiary jego opowieści, zresztą nie uwierzy później w żadne jego słowo. Z tego co udało mi się wyszperać, Brzeszczot sprzedał swoje lewe oko. Tak, ten kawałek zimnego sukinsyna dla chęci zysku wyłupił sobie oko i pchnął je za grube gamble, tak mniej więcej 500, i to w twardej walucie, a nie jakiś tosterach. Do dziś nie mogę uwierzyć, że udało mu się nabrać Żarówę - speca mieszkającego w tym, co zostało z hamerykańskiej tarczy antyrakietowej. Brzeszczot wmówił mu, że jego własne oko jest mechanicznobiologicznocyborgicznowszczepem molocha pozwalającym widzieć w infra i ultra wizji, przenikać wzrokiem ściany i latać – a on dał mu za to Hamera z pełnym bakiem. Może i Brzeszczot nie umie walczyć ale jeśli przystąpicie z nim do handlu, wyjdziecie w skarpetach, oczywiście jeśli łaskawie zgodzi się wam je sprzedać.
Oho, chyba stracił przytomność bo jęki ucichły. Do pełni szczęścia brakuje tylko żarcia, odzyskania pięciu tysięcy wjebanych w ten interes gambli, wyrżnięcia w pień Ruskich i szczęśliwej podróży do Bydgoszczy, ale w naszych skromnych warunkach wystarczyłoby jeśli Kurzu przestałby się rozpychać. Kiedyś powiedział do jednego z Wrocławskich ciućmorasów, że nazywa się Kurzu bo jest kurwa wszędzie, ale bez przesady. W Mikołajkach na tych ich radioaktywnych ubotach są przyzwyczajeni do ścisku. W sumie z okazów naszej, pożal się Gamblom, ekipy Kurzu jest najbardziej tajemniczy. To chyba jedyny człowiek na tej przeklętej ziemi który ma wszystkie zęby -za znaczę, że swoje własne, a nie sztuczne - na ciele nie ma plam i odbarwień, a jego włosy ciągle zachowują czarny kolor jakby wyprane w jakimś pojebanym przedwojennym proszku. Ktoś kto go nie zna, pewnie powiedziałby, że wojnę i czasy po niej przespał w schronie, moim zdaniem te ich podwodne atomowe miasteczko izoluje szkodliwe opady, wolne rodniki i inne złe fluidy, o których wspominał Sonar.
O kurwa, łada się zatrzymała... no to zaraz zobaczymy...

środa, 17 lutego 2010

Leszczu w Bydgoszczy!

Na stronie Pinnacle'a co jakiś czas ukazują się tzw. "One Sheets". Są to darmowe, zwykle jednokartkowe przygody gotowe do pobrania w formacie .pdf. Postanowiliśmy przenieść tę, zacną przecież, ideę "łanszitowców" na naszego bloga.

Co jakiś czas, będziemy więc publikować takie jednokartkowe pedeefy, z opisami lokacji w naszej Euroshimie lub z opowieściami z sesji. Dzisiaj prezentuję opowiadanie "Leszczu w Bydgoszczy" napisane przez Nazata, czyli "Leszcza" właśnie. Bardzo fajnie opisał on, co działo się z Edkiem, gdy pozostała część bandy olała tego starucha i ruszyła na wschód. A zresztą, co się będę rozpisywał. Tekst powinien się bronić sam, o!

link

Nazacik prosił jeszcze, aby zaznaczyć, że podczas pisania opowiadania korzystał ze słownika grypsery.

Jendżoj!

Dodam jeszcze tylko, że w przygotowaniu są już pierwsze opisy lokacji do Euroshimy. Więcej o tym - niedługo.

niedziela, 7 lutego 2010

Parę słów o zagrywkach...


W sawadżach istnieje coś takiego jak "adventure cards". My zwykliśmy nazywać je "zagrywkami", "sztuczkami" lub "kartami specjalnymi". Przed każdą sesją gracze ciągną sobie po takiej zagrywce (doświadczeni bohaterowie mogą pociągnąć dwie lub nawet trzy karty) i otrzymują z tego tytułu różnej maści korzyści. Urozmaica to grę i często tworzy wiele zabawnych sytuacji. Oczywiście są zagrywki bardziej fajne i mniej fajne, często również przydatność wyciągniętej karty zależy od scenariusza jaki przygotował MG, no bo przecież nijak nie wykorzystasz zagrywki "Co ma wisieć..." chroniącej przed utopieniem się, jeśli mistrzunio nie umieści w scenariuszu jakiegoś zbiornika wodnego, czy sceny walki na wodzie. A że karty te mają grę uprzyjemniać i wzbogacać, a nie psuć, należy więc podchodzić do nich z rozwagą.

Wyobraźmy sobie na przykład sesję, w której jeden z graczy znika w niewyjaśnionych okolicznościach, a scenariusz zbudowany jest tak, by pozostali stopniowo dowiadywali się o tym, co tak naprawdę się wydarzyło. I jeden z graczy ciągnie zagrywkę "Echa przeszłości", która pozwala bohaterowi domyślić się, co stało się w tym konkretnym miejscu. Żeby zapobiegać takim sytuacjom, MG zawsze wie, jakie zagrywki wylosowaliśmy i gdy coś jest nie tak, mówi: "Sorry, PP, ale nie możesz tego mieć na tej sesji". A ja się nawet nie gniewam ;).

Specjalnie do Euroshimy, Szatan opracował ok. osiemdziesięciu zagrywek. Niektóre poprawiają rzuty, inne wymagają odgrywania, a jeszcze inne są po prostu zabawne. I muszę powiedzieć, że zagrywki te naprawdę dużo wnoszą do gry.

Cały czas mówię tutaj o zagrywkach, jako o "kartach". Póki co jednak kart jako takich nie mamy, a wszystkie zagrywki spoczywają spisane w pliku tekstowym na lapku Mistrza Szatana. Myślimy jednak o tym, aby opracować i wydrukować porządne karty o cieszyć się nimi podczas grania. Załączam więc wstępny projekt wyglądu takiej karty. Teraz wystarczy opracować każdą zagrywkę po kolei i udać się do porządnej drukarni.